Ziemia pękła z trzaskiem i eksplodowała. Erlin schylił głowę i zasłonił usta ręką, w ostatniej chwili chroniąc się przed lawiną błota, która na niego spadła, zaś gdy ponownie się wyprostował, Terrawnica już toczyła się przez pole, roztrącając Niebiańskich na boki i miażdżąc tych, którzy mieli pecha znaleźć się na jej drodze.
Erlin zorientował się, że zmylił kierunek, zamiast w stronę stanowisk oddziału siódmego, biegł ku Słupowi, wokół którego kłębili się w straszliwej, powietrznej walce Skrzydlaci i Niebiańscy. Co prędzej skręcił znów w prawo i, starając się nie zwracać uwagi na przemożne zmęczenie, jakie go ogarniało, popędził przez płaskowyż. Mimowolnie spojrzał w górę, zdjęty lękiem, że lada moment jeden z przeciwników spadnie mu na kark ze szponami. Niebo nad nim było wolne, ale od prawej, od wschodu, zbliżała się następna kohorta wrogów, przypominająca z tej odległości niezwykle szybki, burzowy obłok. Erlin rozejrzał się, ale, ku jego przerażeniu nie wyglądało na to, że ktokolwiek zamierza stawić czoła temu nowemu zagrożeniu. Skrzydlaci byli zajęci obroną stanowisk dowodzenia na Słupie, zaś łucznicy zostali zepchnięci ku wschodowi i zmuszeni do walki z tymi przeciwnikami, którzy już wylądowali i nacierali z dołu, od strony rzeki. Erlin z nadzieją spojrzał na ustawione na klifach armaty i katapulty, mające w założeniu stanowić centrum ich prowizorycznie przygotowanej obrony, ale i tam trwała już walka, Niebiańscy po swojemu krążyli w górze i spadali na obrońców artylerii jak drapieżne ptaki.
Zaklął. Jeżeli ktoś choć nie rozproszy i nie opóźni tych ze wschodu, bitwa może się szybko skończyć. Może więc oddział siódmy? Ale kto wówczas przyjdzie z odsieczą otoczonej pod jednym z klifów grupie, w której była Relda…
Dotarł do wciąż częściowo płonącej ziemi, na której nastąpił pierwszy atak, gdy Niebiańscy zrzucili na nich morze ognia. Leżało tu mnóstwo zupełnie sczerniałych ciał, kilka wśród nich miało nawet skrzydła. Erlin zamknął oczy, nie chcąc tego oglądać, zaraz musiał je jednak otworzyć, by nie potknąć się i nie upaść. Nie było już daleko, oddział siódmy okopał się, na tyle na ile to było w ogóle możliwe, na skraju pogorzeliska. Za całą ich pozycję służyły barykady zbudowane z przewróconych wozów i szańce z worków z żywnością. Jeszcze kilka godzin temu ta żywność była dla wszystkich tak ważna, kluczowym wydawało się, by dostarczyć ją głodującym miastom, teraz nikt się nią nie przejmował.
Erlin wbiegł na pozycję nie zatrzymany przez nikogo. Po prawdzie to nie miał go kto zatrzymać, żołnierze co do jednego zajęci byli obsługą łuków i wielkich kusz, miotających pociski w skupiska Niebiańskich. Błyskawicznie ocenił, że, jak na ich beznadziejną sytuację, siódmy radzi sobie nie najgorzej, wciąż niewiele ciał zalegało na ziemi pomiędzy barykadami.
Wypatrzył przywódcę oddziału, kręcącego właśnie korbą balisty, i podbiegł do niego.
-Hej! – krzyknął, chwytając go za ramię. Tamten obrócił się gwałtownie, wypuszczając korbę z rąk. Cięciwa sucho trzasnęła.
– Czego? – charknął niewyraźnie, a Erlin mimowolnie się skrzywił. Dowódca miał rozbite ciosem chyba młota wargi i wybite wszystkie przednie zęby, przez krwawą miazgę był w stanie ledwo seplenić.
– Nowi lecą! – krzyknął, wskazując ręką na wschód. Miał rozkaz wezwać siódmy oddział na pomoc legionowi Reldy, były jednak pilniejsze sprawy. Dowódca posterunku spojrzał, wzruszył ramionami i wypluł z ust ząb wraz z krwią.
– A so nyby – wyseplenił niewyraźnie – mamy zlobić, he? Ne opuscimy posycji.
– Gdy podlecą, skierujcie na nich ogień – rozkazał Erlin.
– Wtedy idący w pomoc Gwardyjskim kontratak Włóczniczek nie będzie mieć naszego wsparcia! – krzyknął towarzysz dowódcy, chyba Leśniak, sądząc po aparycji. – Nie przebiją się!
Erlin wzruszył ramionami. Był zbyt zmęczony na dyskusję. Dowódca otworzył poranione usta, by coś powiedzieć, w tym jednak momencie Erlin usłyszał przerażający świst, a potem w miejsce, w którym stał oficer, spadł wielki jak koń głaz. Zmiótł mężczyznę jak kula kręgiel i poleciał dalej, odbijając się od ziemi i żłobiąc w niej głębokie bruzdy. Erlin krzyknął i odskoczył, obrócił się już wiedząc. Pocisk nadleciał z południa, od klifów. O ile widział, walka tam wciąż trwała, okrążone i dziesiątkowane bataliony piechoty Farlanów biły się z zaciekłą, desperacką determinacją. Niebiańscy zdołali jednak przejąć kilka katapult i teraz zaczynali ostrzeliwać z nich pozycje okopanych oddziałów.
– Dostrzelicie? – zapytał Erlin Leśniaka, głową wskazując na klify. Niepotrzebnie, tamten też już dostrzegł.
– Z balist? – zapytał. – Nie ma szans, trzeba by przeprowadzić natarcie z ziemi, a to przecież niemożliwe.
– Do cholery! – warknął Erlin. – Jeśli czegoś nie zrobimy, ta artyleria zmasakruje nasze legiony.
Leśniak wzruszył ramionami. Chyba ogarniał go fatalizm.
– A za najdalej parę minut ten nowy oddział Niebiańskich wbije nam się we flankę – dodał. – Pewnie bylibyśmy w stanie powstrzymać ich na chwilę, ale, po pierwsze, co to da? Po drugie zaś wówczas i gwardziści, i Włóczniczki będą zgubieni.
– Poprowadzę natarcie – zdecydował Erlin. Leśniak uniósł brwi.
– Dokąd? Chcesz wyprowadzić nas z pozycji? To samobójstwo.
Erlin szybko się rozejrzał. Oddział siódmy dzięki temu, że prawie nie brał dotychczas udziału w bezpośredniej walce, miał niewielki straty, wciąż pomiędzy szańcami z wozów widział prawie dwie setki żołnierzy.
– Weźmiemy szturmem klify – rozkazał. – Trzeba to zrobić prędko, zanim Niebiańscy skończą wyżynać chłopaków z ochrony artylerii, a ta nowa grupa przypuści atak. Jeśli nam się uda, to nie tylko powstrzymamy ostrzał naszych pozycji, ale jeszcze będziemy w stanie skierować ogień na tych nowoprzybyłych.
Leśniak gapił się na niego z głupim wyrazem twarzy, ale po chwili znów wzruszył ramionami.
– Śmierć jak każda inna – wzruszył ramionami. – Hej! Hej, do mnie!
Żołnierze, choć zdziwieni, posłuchali rozkazu i opuścili stanowiska.
– Strzelcy brać balisty – rozkazał im Leśnik. – Reszta z łukami i włóczniami koło wokół nich, osłaniacie. Szturmujemy klify.
Siódmy wraz z innymi oddziałami swego legionu stanowił elitę Armii Sojuszu, nikt z żołnierzy nie zaprotestował, posłusznie zaczęli składać nogi balist. Nieliczni tu Yarmani, mierzący każdy przynajmniej po dwa i pół metra wzrostu, przymocowali sobie pasami maszyny do pleców i w mniej więcej minutę oddział był gotowy.
– No to – odetchnął Leśniak, unosząc z ziemi swą broń, długą glewię o szerokim ostrzu – prowadź nas, przyjacielu.
Erlin dobył miecza i ruszył biegiem na czele oddziału na południe. Niebiańscy czy ich nie widzieli, czy nie uważali za groźnych, dość, że skupili ogień na oddziałach z północy i wschodu, zupełnie ignorując siódmy. Uśmiechnął się lekko. Tyle dobrego. Przynajmniej rzeczywiście zdołają chociaż dobiec do klifów.
– Patrz – trącił go w ramię Leśniak, sadzący obok wielkie susy. Erlin spojrzał we wskazanym kierunku, ku Słupowi, i zmartwiał. Ogromną skalną formację jeszcze przed chwilą otaczały oddziały Skrzydlatych, walczących o utrzymanie stanowisk dowodzenia, teraz widać tam było jedynie ciemne sylwetki Niebiańskich, kłębiące się nad szczytem Słupa jak wrony nad trupem i atakujące zgromadzonych na górze generałów i magów. Co chwila w ich tłum strzelały wiązki energii i ognia, nic to jednak nie dawało, na miejsce spopielonych przeciwników pojawiali się natychmiast następni, zupełnie tak, jakby nieprzyjaciel główną siłę swego natarcia skupiał właśnie tam.
– Gdzie są Skrzydlaci!? – krzyknął z rozpaczą Erlin. – Nie polegli przecież tak szybko!
– Tam – ponownie wskazał mu Leśniak, nie przerywając biegu. Na lewo od Słupa, nieco na południe, ledwo widoczna widniała niewielka plamka, podobna do obłoku, lecz, w odróżnieniu od oddziałów Niebiańskich, jasna, niemal biała.
– Co to jest? – zapytał któryś z żołnierzy, też widząc. Erlin zmarszczył brwi, a potem zatrzymał się tak gwałtownie, że biegnący za nim Yarman omal go nie staranował.
– Niemożliwe – wyszeptał Erlin, patrząc na stale zmniejszającą się plamkę. – To… to jest niemożliwe.
Stanowiska dowodzenia na Słupie były kluczowe dla zwycięstwa w bitwie, tylko to miejsce było na tyle wysokie, by wytworzona przez magów bariera ochronna mogła sięgnąć wszystkich – dlatego czarodzieje wraz z generałami udali się tam bez względu na niebezpieczeństwo, Skrzydlatym zaś powierzono utrzymanie skały za wszelką cenę, ponieważ było doskonale wiadome, że prędzej wyginą co do jednego, niż pozwolą, by Niebiańscy zwyciężyli.
A Skrzydlaci uciekli.
Po prostu uciekli, zostawiając magów, generałów i całą Armię Sojuszu na śmierć.