Oliada

Powieści

Opowiadania

Poradniki

Sklep

O mnie

Kontakt

„Wierzajcie mi, panowie, że póki to było w zwyczaju, że po domach ślacheckich stawiali wypychanych hołdorajców, a im dzieciuch albo zawój ścinał, albo kiszki paproszył, nie dbał nic Polak na Tatarzyna. Jak zaczęto dzieci upiorami straszyć, tak się wszystko odmieniło, a z chłopów zostały baby.”

[Józef Maksymilian OssolińskiWieczory Badeńskie czyli powieści o strachach i upiorach]

 


Wampir a. upiór, jest człowiek zmarły, przez Chaos ożywiony. Pierwsze życie utraciwszy, w. drugiego w nocnej porze używa. Wychodzi z grobu przy świetle księżyca i jeno za śladem jego promieni postępować może; napada śpiące dziewczęta lub młodych parobczaków, których nie przebudziwszy, krew ich słodką ssie.”


[Andrzej Sapkowski, Chrzest Ognia]

      Nieopodal wsi Grzebnica, na wyrastającym przy jeziorze wzgórzu, stała wieża. Swym potężnym masywem górowała nad okolicą, rzucała cień na przebiegający u stóp wzgórza trakt. Zbudowano ją z szarego kamienia, wydobytego z dna pobliskiej rzeki. Była jak potężny sylwetką, lecz stary wiekiem woj – jej ściany były w wielu miejscach popękane, spiczasty niegdyś dach, pokryty gontem, zapadł się podczas którejś z wichur, brama zaś, onegdaj strasząca przejeżdżających traktem podróżnych i szczerząca na nich swe żelazne zęby kraty, zarosła krzakami i trawą. Paradoksalnie jednak teraz baszta sprawiała jeszcze groźniejsze wrażenie. Mieszkańcy Grzebnicy opowiadali podróżnym, że w nocy słychać z niej upiorne dźwięki, jakby krzyki i zawodzenie. Krążyły też historie o wielkim monstrum, widywanym ponoć niekiedy przez rybaków w wodach jeziora. Historie kmieci można było rzecz jasna włożyć w większości między bajki, zostały one jednak potraktowane na tyle poważnie, że przybył wreszcie do wsi inkwizytor wraz z dwiema dziesiątkami pachołków. Okrążyli oni jezioro, nie weszli jednak do wieży. Zadowolili się podłożeniem ognia pod bramę i czym prędzej opuścili okolicę. Dwóch chłopów, którzy po kilku dniach odważyło zbliżyć się do baszty, opowiadało później, że zgorzały jedynie otaczające ją krzaki, kamienne ściany pozostały nietknięte. Od tej chwili mieszkańcy wsi zaczęli otaczać budowlę czcią równą tej okazywanej nieznanemu, obcemu chrześcijańskiemu Bogu, a nawet tej, którą otaczali swoje lokalne bożki.

Nikt we wsi ani w całej okolicy nie wiedział, że wieża bynajmniej nie jest pusta. Owszem, od blisko dwóch stuleci stała niezamieszkała, lecz nie oznaczało to bynajmniej, że nikt w niej nie rezyduje. Na najwyższym piętrze, pośród kurzu, pajęczyn, skorup porozbijanych naczyń, kałuż wody i kup gruzu, siedział człowiek. Był w połowie nagi, okryty jedynie czymś, co zapewne kiedyś uszyto jako chłopską siermięgę, dziś jednak był to już tylko brudny, szmaciany strzęp. Jego ręce były pokryte jakby wieloma równoległymi bliznami. Twarz miał skrytą w dłoniach, na ramiona i plecy opadała mu wielka plątanina niegdyś brązowych, dziś mocno przetkanych siwizną włosów. Przed nim, o kilka centymetrów od jego niemal czarnych stóp, w kręgu księżycowego światła wpadającego przez dziurę w zawalonym dachu, stała podzielona na sześćdziesiąt cztery pola plansza. Na planszy ustawiono trzydzieści dwie szachowe bierki. Nie wyglądało jednak na to, by mężczyzna grał sam ze sobą – figurki stały równo na swych startowych pozycjach, jakby na coś czekając. Jakby czekając na drugiego gracza.

Mężczyzna uniósł głowę. Jego twarz była nie czystsza od reszty ciała, pokryta siatką zmarszczek i bruzd. Mimo to nie było to oblicze starca – szachista nie mógł mieć więcej niż czterdzieści lat. I nie był sam.

Czując lekki powiew od zamkniętych drzwi na klatkę schodową, mężczyzna zadrżał. Skulił się gdy temperatura zaczęła spadać. Można by rzec, że po niemal piętnastu latach powinien się przyzwyczaić. Ale nie mógł.

Drzwi otwarły się z hukiem, uderzając w ścianę, i stanął w nich faktyczny pan wieży. Nie sprawiał wrażenia dobrotliwego i podstarzałego kustosza zabytkowej budowli. Każdy, nawet nie znający legend, z punktu wiedziałby jak go scharakteryzować. To był z całą pewnością upiór. Półprzeźroczysty i zwiewny, unosił się kilka centymetrów nad podłogą. Jego twarz i dłonie były trupioblade. Miał na sobie coś w rodzaju kontusza, eleganckie spodnie oraz buty ze spiczastymi noskami.

– Dziś trzydziesty lipca! – oznajmił radosnym głosem, brzmiącym jak świst wiatru w koronach drzew w najciemniejszą i najstraszniejszą noc. – Czas na partię!

Rytuał ten powtarzał się równo co trzydzieści dni. Od bez mała piętnastu lat pod koniec każdego miesiąca do wieży przylatywał upiór, jej pan i strażnik. Piętnaście lat temu mężczyzna, Bogusław, wraz z dwoma towarzyszami udał się do owej wieży. Upiór obydwu jego przyjaciół zabił, Bogusława jednak oszczędził. Zawlókł go na najwyższe piętro wieży i zostawił z planszą szachową i figurami. Potwór obiecał mu wówczas, że jeśli kiedyś mężczyzna wygra, będzie mógł opuścić wieżę. Nigdy mu się jednak to nie udało, a Bogusław zaczynał wątpić, czy zwycięstwo jest w ogóle możliwe. W wieży trzymała go magia upiora, która już setki razy powstrzymała jego próby ucieczki.

Upiór podleciał do szachownicy i usiadł, jeżeli można to było tak nazwać, nadal bowiem unosił się nad podłogą. Grał czarnymi bierkami. Zawsze.

– Mam nadzieję – zatarł dłonie – że może chociaż tym razem przygotowałeś coś ciekawego i że pokonanie ciebie będzie stanowić choć minimalny wysiłek. Zaczynają mi się te partie nudzić i jeśli nie będziesz się bardziej starać, będę zmuszony cię wymienić.

Bogusław sięgnął do szachownicy i rozpoczął, klasycznie, pionkiem na E5. Upiór natychmiast odpowiedział, wyprowadzając pionka sprzed hetmana na pole D5. Mężczyzna przyjął wymianę, skutkiem czego hetman upiora znalazł się na środku szachownicy. Natychmiast wypędził go stamtąd skoczek Bogusława.

Księżyc powoli przesuwał się po niebie.

***

– Muszę przyznać – powiedział wesoło upiór, przesuwając wieżę na linię A i matując tym samym króla Bogusława – że poszło ci lepiej niż zwykle. Ba! W pewnym momencie przeszedłeś nawet do kontrofensywy, nieskutecznej wprawdzie, ale zawsze lepsza taka próba niż żadna. Myślę, że jeszcze drugie piętnaście lat w tej wieży mogłoby zrobić z ciebie szachistę.

Mężczyzna spojrzał na niego bez specjalnego entuzjazmu. Jego wzrok był mętny, oczy przekrwione. Spędzili nad partią bite siedem godzin, przynajmniej wnioskując z położenia księżyca.

– Na nieszczęście – Głos upiora nigdy nie był serdeczny, jeżeli ktoś jednak doszukałby się w nim odrobiny ciepła, to teraz znikła nawet ta odrobina. – Na nieszczęście nie mam tyle czasu. Potrzebuję przeciwnika z prawdziwego zdarzenia. Niedługo prawdopodobnie przyjedzie w te okolice znów karawana kupiecka. Jeżeli uda mi się zwabić jakiegoś jej członka tutaj, przestaniesz być mi niestety potrzebny.

Bogusław zadrżał. Upiór zauważył to. Czy opowieści, jakoby te stworzenia żywiły się ludzkim strachem, były prawdziwe, mężczyzna nie wiedział, pewne było jednak, że strażnik nie utrzymuje go w ciągłym napięciu bez powodu.

– Teraz zaś – ciągnął potwór, przeszywając go spojrzeniem lodowatych oczu, równie zimnych i bezdennych co dwa zamarznięte górskie jeziora – przyszła pora na karę za twoją porażkę.

Bogusław skulił się jeszcze bardziej. Nie próbował jednak nawet protestować ani błagać o litość, to też należało do rytuału. Po każdej partii upiór zostawiał na jego ciele piekącą, lodowatą szramę. Nie krwawiła ona i niemal natychmiast się zasklepiała, lecz towarzyszący temu ból przypominał wystawienie na lodowaty, zimowy wiatr, niosący ze sobą drobinki lodu. Mężczyzna wiedział, że nie ma szans się wywinąć – jeszcze nigdy mu się to nie udało. Wyciągnął lewą rękę. Na wewnętrznej części nadgarstka było nieco miejsca bez blizn. Upiór zbliżył się, dotknął jego skóry, Bogusław skrzywił się, przymknął oczy. Gdy je otworzył, potwora nie było już przed nim. Jedynie na jego ręce został kolejny palący zimnem ślad.

***

Po raz pierwszy od siedmiu lat, Bogusław zszedł z najwyższego pietra w wieży. Wcześniej wielokrotnie eksplorował budowlę, nie znalazłszy w niej jednak nic ciekawego, zaprzestał tych poszukiwań. Teraz, mając świadomość, że może być to jego ostatni miesiąc życia, przemógł się, z wysiłkiem wstał, doczłapał do drzwi i otworzył je. Znalazł się przed drewnianą klatką schodową, wijącą się jak serpentyna i kończącą aż na samym dole wieży. Skrzypiąc stopniami, zaczął po niej schodzić. Co kilkanaście kroków musiał zatrzymywać się i odpoczywać – jego kondycja fizyczna była w opłakanym stanie, w dodatku prawie na pewno zimą złapał jakąś chorobę płuc. Niegdyś przeklinał grę w szachy, do której zmuszał do upiór, teraz jednak dziękował za nią bogom. Było to jedyne co utrzymywało go przy świadomości i pozwalało nie zatracić się w monotonii tysięcy spędzonych w wieży dni, przerywanej jedynie posiłkami z niezbyt świeżej i smacznej żywności, którą co jakiś czas przynosił mu upiór.

Po długim czasie udało mu się zejść na sam dół wieży. Nie zatrzymywał się na żadnym z mijanych pięter, większość z nich była albo zawalona, albo zupełnie pusta i mniej jeszcze interesująca niż jego własna cela. Jedynie na parterze było kilka nieźle zachowanych pomieszczeń: korytarz bramny, kordegarda oraz sala biesiadna. Wszystkie je przetrząsnął dokładnie już dawno temu, teraz tedy nawet się w nich nie zatrzymał. Zmierzał wprost do niewielkich drzwiczek na końcu korytarza. Były one osadzone głęboko w murze, na mosiężnych zawiasach. Na ścianie nad nimi wisiała spróchniała pochodnia, wyglądająca gorzej nawet niż większość innych nielicznych drewnianych elementów w wieży.

Bogusław sięgnął do kółka na drzwiach i pociągnął. Wrzeciądze otwarły się z cichym skrzypem. Za nimi była ciemność. Mężczyzna poczuł na twarzy podmuch zimnego powietrza pachnącego zgnilizną. Nigdy nie przekroczył tego progu, gdyż zawsze, gdy próbował, paraliżujący strach chwytał go za gardło. Teraz jednak z westchnieniem sięgnął do pochodni nad drzwiami, kawałkiem znalezionego wcześniej i zawczasu przygotowanego krzesiwa zapalił ją, i ruszył w ciemność.

O mały włos nie wywalił się na biegnących w dół stopniach za progiem. W ostatniej chwili odzyskał równowagę i stanął pewnie. Ostrożnie schodził po nich, a odór zgnilizny nasilał się coraz bardziej. Gdy stanął na posadzce, spróbował się rozejrzeć. Krąg światła jego pochodni był jednak słaby, rozjaśniał przestrzeń zaledwie kilku metrów. Widział dwie kolumny po obu swoich bokach, za nimi zaś dwie nisze w ścianach. Zbliżył się do jednej z nich. W środku stał sarkofag. Był cały z czarnego kamienia, pokryty warstwą kurzu. W wieku sarkofagu wyryte było jakieś nieczytelne nazwisko, zaś tam, gdzie zwykło się ryć inskrypcję lub umieszczać znak któregoś z bogów, widniał wyrzeźbiony ze sporą starannością symbol szachowego gońca. Bogusław zmarszczył brwi, po czym szybkim krokiem przemierzył szerokość komnaty i wszedł do niszy po jej przeciwnej stronie. Tutaj też stał sarkofag. Ten wydawał się szary, gdy jednak mężczyzna odgarnął z niego kurz, zobaczył, że zbudowano go w rzeczywistości z białego kamienia. Nazwisko było podobnie nieczytelne, nad nim zaś widniał identyczny symbol gońca. W dwóch następnych odwiedzonych przez Bogusława wnękach stały dwa następne, niemal identyczne sarkofagi, jeden biały drugi czarny, obydwa z wyrytym gońcem, i gdy już mężczyzna zaczął sądzić, że był to po prostu symbol rodu zamieszkującego wieżę, natrafił na biały sarkofag z symbolem wieży. Był to jedyny element jakim różnił się on od poprzednich grobów, Bogusław jednak zaczął się teraz poważnie głowić, co oznaczały te symbole. Długo się jednak nad tym nie zastanawiał, gdyż zaprzątnęła go nowa sprawa.

Następny grób był otwarty.

Wieko czarnego sarkofagu z wyrytą wieżą było odsunięte i oparte o ścianę. Bogusław drgnął, czując jak strużka potu spływa mu po karku. Nerwowo obejrzał się przez ramię, za nim jednak była tylko ciemność. Powoli podszedł do otwartego sarkofagu i zajrzał do środka, świecąc sobie pochodnią.

Grób był pusty.

Mężczyzna znalazł w sumie czternaście nisz w ścianach. Były na nich wyrzeźbione wszystkie figury szachowe, nawet królowe, choć ich sarkofagi były większe i zdobione, jakby należały do kogoś bogatszego. Brakowało pionków oraz króli. Tych pierwszych Bogusław nie znalazł w całym mauzoleum, grobów królewskich nie musiał jednak specjalnie długo szukać. Stały dwa przy ścianie zamykającej całe pomieszczenie. Były wielkie i bogato rzeźbione, umieszczono je na trzech stopniach podwyższenia. Wśród wszystkich zdobień i rzeźbień ciężko było dostrzec reliefy króli, były tam jednak. W przeciwieństwie do innych zdobień sarkofagu nie świeciły przepychem ani bogactwem, były bardzo podobne do symboli na innych grobach. Bogusław zdziwił się, widząc u stóp czarnego grobowca świeży bukiet kwiatów. Wyglądały jak nazbierane góra przed dwoma dniami, nie zdążyły bowiem nawet jeszcze przyblaknąć.

Między dwoma królewskimi grobami była niewielka przestrzeń. Właśnie w tym miejscu w ścianie była niewielka półka.

Na półce leżało drewniane pudełko.

Gdy Bogusław podszedł bliżej, dostrzegł, iż na jego wieku są kwadratowe białe i czarne płytki. Wiedział już, co zobaczy w środku, mimo to zajrzał tam.

W pudełku leżały starannie ułożone białe i czarne szachowe figury. Zdziwił się, widząc, że te białe odbijają światło jego pochodni. Podniósł jedną z nich, gońca, i starannie obejrzał. Figurka nie była z drewna, wyglądała bardziej na zrobioną z jakiegoś kamienia szlachetnego, lub przynajmniej półszlachetnego. W takie szachy mogli grać jedynie możni i bogaci ludzie, z pewnością bowiem wyprodukowanie ich nie było tanie. Zdziwienie Bogusława rosło. Skąd taki zestaw szachowy wziął się w podziemiu jakiejś zrujnowanej wieży i jaki, bo przecież jakiś z pewnością, miało to związek z reliefami na nagrobkach które minął?

I nad tym zagadnieniem Bogusław nie głowił się bardzo długo, jego uwagę ponownie bowiem przykuło coś nowego, co dostrzegł. Obydwie białe figury wież były inne niż reszta, nie zrobiono ich z pięknego kamienia, lecz zwyczajnie wyrzeźbiono w drewnie, a choć z pewnością wykonanie było staranne, nie pasowały przecież do tak bogatego zestawu. Bogusław długo stał w tej ciemnej krypcie obok pudełka szachów, głowiąc się nad odpowiedziami, aż w końcu przyszła mu do głowy jedna i jedyna rozsądna. Postanowił zapytać o to upiora przed zbliżającą się ostatnią partią. Jeśli potwór uzna jego wścibstwo za zbyt duże, trudno. Bogusław doskonale wiedział, że jeżeli nie uda mu się dobrze spożytkować uzyskanych informacji, nie ma szans na zwycięstwo w swojej, być może, ostatniej partii szachowej w życiu.

***

Miesiąc był w pełni i w komnacie na szczycie wieży było dość jasno. Bogusław widział, że biała kula na niebie znajduje się już niemalże na samej górze nieboskłonu. Siedział na podłodze ze skrzyżowanymi nogami, a przed nim leżała szachownica z rozstawionymi figurami. Nie był to ten sam zestaw szachowy, którym Bogusław rozgrywał wszystkie swoje dotychczasowe partie z upiorem, lecz ten znaleziony w katakumbach pod wieżą. Postanowił zaryzykować i zabrał go stamtąd. Ponownie wyszedł z założenia, że potwór, nawet jeżeli wścieknie się za to, niewiele może mu zrobić, a uważał, że ma prawo rozegrać swoją ostatnią partię w życiu tak, jak ma na to ochotę.

Czując spadającą temperaturę i powiew zimnego wiatru, zamknął oczy i oczyścił umysł ze wszelkich niepotrzebnych myśli. Ta nabyta w wieży umiejętność była drugą, poza szachami, rzeczą, która utrzymywała go przy życiu przez długie lata niewoli.

Upiór nie wszedł, jak zazwyczaj, przez drzwi, lecz wleciał przez dziurę w dachu. Po jego minie można było wnioskować, że coś diabelnie go rozgniewało. Nim Bogusław połapał się co i jak, potwór złapał go za gardło, uniósł jakby nic nie ważył, i przycisnął do ściany na wysokości ponad dwóch metrów.

– Gdzie zestaw z szachami, co? – wycedził, a jego głos jeszcze sugestywniej niż zwykle przywodził na myśl zgrzyt miecza wbitego między żebra. Bogusławowi zresztą ten głos przywodził bardzo różne, bardzo okropne rzeczy.

– S…ss…stwierdziłem – wycharczał – że chciałbym a…abyśmy moją o…ostatnią partię rozegrali nimi. Nie sądziłem, że cię to rozzłości.

Upiór chwilę jeszcze przeszywał go spojrzeniem swych pustych, lodowatych oczu. Potem puścił go, a mężczyzna z hukiem spadł na podłogę. Nim się podniósł, potwór już siedział przy szachownicy.

– Zagrajmy więc – wyrzekł spokojniej. – I módl się o zwycięstwo, przyjacielu. Bo twoja śmierć będzie straszna, obiecuję.

Bogusław, starając się zignorować zimny dreszcz na plecach, usiadł naprzeciwko swego adwersarza. Wcale jednak nie spieszył się z wykonaniem pierwszego ruchu. Uznał, że skoro dotychczasowa śmiałość go nie zabiła, to może pozwolić sobie jeszcze na trochę więcej.

– Będąc w grobowcu – powiedział, wpatrując się w upiora – zauważyłem, że jeden z grobów był otwarty i pusty. To ciebie tam pochowano?

Przed momentem wydawać by się mogło, że oczy potwora nie mogą być jeszcze zimniejsze, ale tylko tak się wydawało. Przez moment mężczyzna sądził, że jednak nie doczeka partii, że zginie już wcześniej, śmiercią równie nagłą, co gwałtowną. Upiór jednak, o dziwo, uspokoił się nieco po chwili.

– Tak – odparł. – To był mój grób.

– Dlaczego – indagował dalej Bogusław – na nagrobkach były wyryte figury szachowe? Określały jakoś status pochowanych?

Upiór wsparł głowę na dłoni, chwilę milczał.

– Niegdyś – zaczął po chwili opowiadać, ku zdziwieniu Bogusława – po drugiej stronie jeziora, w miejscu dzisiejszej wsi, stała jeszcze druga wieża, w odróżnieniu od tej cała biała. W tamtej oraz w tej w której jesteśmy, czarnej, mieszkali dwaj bracia czarodzieje. Byli zagorzałymi szachistami, ale w okolicy nie było godnych dla nich przeciwników, głównie więc rozgrywali partie ze sobą. Z czasem zapragnęli grać czymś więcej niż zwykłymi, drewnianymi figurkami. Sprowadzili natenczas piękny zestaw szachowy, zrobiony z drogich kamieni, ten, który mamy przed sobą. Ale i tego było im mało. Z pomocą potężnej magii połączyli dusze mieszkańców swych wież z różnymi figurami. Ja sam zostałem wieżą i w ten sposób zrobiono mnie obrońcą tej kamiennej wieży, w której teraz jesteśmy. Drugą bowiem figurę wieży połączono z tą właśnie budowlą. Od tego czasu partie czarodziejów stały się znacznie rzadsze. Sądzę, że już wówczas trawiło ich szaleństwo, inaczej bowiem nie zdecydowaliby się na to co zrobili. Mianowicie gdy któraś z figur zostawała zbita, połączony z nią mieszkaniec wieży tracił życie, po skończonej zaś partii odzyskiwał je. Po pewnym czasie jednak czarodzieje stracili rozum do reszty. Postanowili rozegrać partię, po której „zbici” mieszkańcy wież już nie wrócą do życia. Mój mistrz kazał zawczasu wybudować specjalny grobowiec z wyrytymi na nagrobkach figurami i w tych grobach w trakcie trwania owej ostatecznej partii składano po kolei zmarłych, poza służącymi, połączonymi z pionkami, których ciała zwyczajnie wrzucano do jeziora. W kluczowym momencie partii mój pan zbił swemu bratu figurę wieży odpowiadającą za jego faktyczną wieżę. W tym momencie jednak magia, jak zawsze gdy ktoś się nią bawi, wymknęła się spod kontroli. Biały budynek bowiem zawalił się w proch i umarli zarówno jego obrońca, jak i brat mego pana. Magia pokazała, że zabawa nią kończy się tragicznie. Wkrótce mój pan, całkowicie już ogarnięty chaosem, zabił mnie w szale, później zaś, o ile dobrze wiem, rzucił się ze szczytu wieży do jeziora. Kilku służących, którzy zostali przy życiu, pochowało mnie w tamtym grobie, który widziałeś, i uciekło z tych okolic. Ale czarna wieża nie została zniszczona, mnie zaś nie odwołano ze służby. Moje ciało było martwe, duch jednak obudził się po niedługim czasie i wydostał z grobu. Od tego czasu żyję jako upiór, a że został we mnie sentyment do szachów, rozgrywam partie ze złapanymi przeze mnie ludźmi. A jeśli już przy tym jesteśmy, chyba najwyższy czas byś się ruszył?

Bogusław chwilę myślał. Upiór nie miał pojęcia, jaką broń dał mu do ręki.

Przesunął pionka sprzed króla o dwa pola do przodu. Jego przeciwnik odpowiedział ruchem skoczka ze skrzydła królewskiego na F6. Bogusława zdziwiło to defensywne zagranie, z reguły upiór grał bardzo agresywnie. Może zamierzał delektować się tą ostatnią partią?

Przesunął swego pionka jeszcze o jedno pole, atakując skoczka. Figura przemieściła się na pole D5. Mężczyzna wsparł swego najbardziej wysuniętego żołnierza drugim, przesuniętym o dwa pola sprzed hetmana. Pionek sprzed czarnego hetmana wysunął się o jedno pole wprzód, atakując swego białego odpowiednika. Bogusław nie przyjął gambitu, lecz zaatakował skoczka trzecim pionkiem na C4. Koń wycofał się na B6. Gra zaskoczyła mężczyznę, był pewien, że upiór jak zwykle będzie gwałtownie atakował, tymczasem spotkał się z dziwną obroną, której w poprzednich grach nigdy nie widywał.

Zaczął, zgodnie ze swym poprzednim planem, przypuszczać atak trzema pionami ze skrzydła królewskiego. Upiór spróbował białym gońcem zagrozić jego pionowi na C4, ale Bogusław, zagryzłszy wargi, zignorował go. Stawiał wszystko na jedną kartę. Przesunął kolejnego piona na G4. Potwór z wilczym uśmiechem zbił mu pionka z C4 gońcem. Bogusław odbił własnym białopolowcem. Zbijając figurę, słyszał nieomal jej przedśmiertny krzyk i chrzęst łamanych kości. Jego przeciwnik odbił pole ponownie, tym razem skoczkiem. Gra trwała.

***

Po około dwóch godzinach sytuacja mogłaby wydawać się złą dla Bogusława. Udało mu się wprawdzie przebić przez piony na skrzydle królewskim przeciwnika, ale stracił przy tym hetmana, upiór zaś w międzyczasie przejął całkowitą kontrolę nad linią D i szykował się do ataku nią. Jednak to Bogusław miał teraz ruch. Przesunął wieżę z pola H1 na pole H8, chronione przez gońca. Wystawiał się przez to na atak czarnej wieży stojącej przy królu, ale o to właśnie chodziło. Upiór przyjął wymianę bez chwili wahania, zbił białą wieżę i spojrzał ze zdziwieniem na Bogusława, wymiana wież na tym etapie gry nie była dla niego korzystna. Dopiero widząc błysk triumfu w oczach mężczyzny, zrozumiał co naprawdę zrobił. Krzyknął i wyciągnął rękę, ale Bogusław trzymał już w dłoni swego gońca i gotów był w każdej chwili zbić czarną wieżę.

– Cofnij się! – nakazał. Upiór jak oparzony odskoczył o krok w tył. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko. Do tego dążył przez całą grę. Zmylił przeciwnika dziwną, chaotyczną grą, tracąc figury w pozornie nic nie dających gambitach, a przez cały czas godził nie w króla przeciwnika, lecz w wieżę. Postawił wszystko na jedną kartę bo zrozumiał z opowieści upiora to, czego on sam nie pojął. Jeżeli po zbiciu białej wieży w partii czarodziejów zawaliła się ona i zginął jej strażnik, to z czarną wieżą musiało być identycznie.

– Nie rób tego. – Potwór opanował się nieco. – Nie rób tego! Dam ci wszystko czego zapragniesz! Posłuchaj – mówił, usiłując zachować spokój – nie wiesz która z czarnych wież odpowiada za co. Jeśli zbijesz odpowiednią, pozbawisz mnie życia. Ale jeśli złą, budynek w którym jesteśmy zawali się, a ty sam zginiesz! A gdybyś nawet przeżył, to ja, osłabiony wprawdzie, ale wciąż potężny, będę ścigał cię po całym świecie! Poddaję się, wygrałeś partię, wypuszczę cię z wieży. Odzyskasz wolność! Miej litość!

Bogusławowi zadrgała ręka. Wspomniał piętnaście lat spędzone w wieży, piętnaście zmarnowanych lat życia, wspomniał wszystkie rany na swym ciele, wspomniał przeraźliwy, patologiczny strach na myśl o każdej kolejnej partii szachów.

Chwycił odstawionego gońca ponownie i jednym ruchem zbił czarną wieżę.

***

We wsi po drugiej stronie jeziora chłopów pobudził przeraźliwy huk, głośniejszy nawet od uderzenia grzmotu. Wielu z nich uznało, że oto z dawna zapowiadany koniec świata nadszedł wreszcie i teraz nie czeka ich już nic poza mękami piekielnymi. I, ukląkłszy na klepiskach swych chat, zaczęli się modlić tak żarliwie, jak dawno tego nie robili. Spędzili na klęczkach resztę nocy, a gdy rankiem odważyli się wychylić nosy z chat, nie zobaczyli na drugim brzegu już wielkiej, groźnej sylwetki wieży.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Informacje zwrotne
Zobacz wszystkie komentarze
0
Jeśli podoba ci się ten tekst, zostaw komentarz!x
()
x