Oliada

Powieści

Opowiadania

Poradniki

Sklep

O mnie

Kontakt

One man walked out on the bridge                              

With Dane axe held firm in his mighty hand 

Alone he stood against our foes 

A giant Berserker of a man 

 

Charge! The order to attack 

Nothing now can hold us back 

Our entire force pours down the slope 

Now, abandon all of your hope 

 

Death!  Move in for the kill 

Today Norsemen blood will spill 

 

 

Englishmen!  I am waiting here 

In my heart I know not an ounce of fear 

We are waiting here my trusted axe and me 

Just come at me, I will not flee 

Death! I know that it awaits 

Soon I will enter Valhalla’s gates! 

 

On the bridge we met his axe 

While he stood, none could pass 

His axe cut deep, through flesh and bone 

He held the bridge all on his own.

 [The Berserker at Stamford Bridge,

Amon Amarth]

 

Dziewka służebna postawiła przed Jacobem miskę z polewką i kufel piwa.

– Opowiedzcie – poprosiła raz jeszcze – nam jakąś historię, ojcze. Toć widzicie, że zmrok już za oknem, a tu rozmowy nie kleją się jakoś. Minstreli ni bajarzy dziś u nas nie stało, nie ma komu rozweselić towarzystwa. Tedy wy nam coś opowiedzcie, coś ze świata, którego kawał przecie widzieliście.

– Moje dziecko – westchnął starzec, gładząc się po siwej brodzie. – A cóż ja mogę opowiedzieć? Jam mnich pobożny, historyjek żadnych, dobrych da gawiedzi, nie znam. Mogę przedstawić wam żywoty świętych, lubo też Pana Naszego…

– Nie, nie! – zakrzyknął od sąsiedniego stołu jeden z czterech wielkich, zarośniętych mężczyzn, prawdopodobnie smolarzy, ponieważ ich gęby były czarne od dziegciu. – Nie powiadajcie nam o świętych, ni też o Jezusie Chrystusie. Wiemy przecie, że znacie historie różnorakie. Starzy jesteście, a prawdę dziewka rzekła, żeście kawał świata przemierzyć musieli, jako to braciszkowie wędrowni mają we zwyczaju. Macie z pewnością w zanadrzu jaką dobrą opowieść, taką, której miło będzie posłuchać w tę zimną noc, przy kominie i z kuflem piwa w ręce.

Starzec siorbnął polewki, otarł usta rękawem i wzruszył ramionami.

– Tedy dobrze – powiedział. – Ale pod warunkiem, że mi słowo dacie, iż jeśli podczas opowieści wyschnie mi gardło, lubo też kufel pustym będzie, ktoś z szacownego bractwa odwdzięczy mi się za opowieść drugim.

Goście zamruczeli, wyrażając zgodę. Prędko rozsunięto stoły w pobliżu komina i siedzącego przy nim dziada, zestawiono ze sobą kilka ław, na nich zasiedli słuchacze z kuflami i miskami z jadłem w rękach. Jacob przeciągnął się aż chrupnęły jego zmęczone kości. Za oknem padał śnieg, wicher świszczał w koronach nagich drzew, zrzucając z nich białe czepce.

– Było to w roku pańskim Anno Domini tysiąc sześćdziesiątym szóstym – zaczął swą opowieść staruszek. – Niespokojny to był rok dla Anglii. Zaraz na samym jego początku, piątego stycznia, zmarł dobry król Edward Wyznawca, orędownik wiary i prawy mąż. Rychło jednak okazało się, że jego śmierć to nie tylko płacz i żałoba, ale też wydarzenie, mające mieć poważne, oj, poważne skutki w niedalekiej przyszłości. Rządy objął nieszczęsny Harold Godwinson, ten sam, któren później pod Hastings w bitwie z Wilhelmem poległ. Był jednak i trzeci pretendent do tronu, król tych dzikusów, Normanów. Zwał się Harald Hardrada. Zebrawszy wielką armię, ponad dziewięć tysięcy wojów liczącą, przepłynął morze i wylądował na naszym brzegu, nieopodal York. Samo miasto zdobywszy, zaległ na polach pod Stamford Bridge, odpoczywając i pewnym będąc, że król nasz, zajęty przygotowywaniem obrony przed Wilhelmem, nie zdoła prędko stawić i jemu czoła. Pomylił się, oj, pomylił.

 

***

 

Stalowoszare wody Derwentu płynęły leniwie szerokim korytem. Promienie niedawno wzeszłego słońca odbijały się w nim, barwiąc okolicę na złoto.

Leżąc na wzgórzu nad rzeką, dobrze ukryty w gęstwinie wysokiej trawy i młodych krzewów, Connor uważnie wpatrywał się w drugi brzeg. Całe pole za niewielkim, kamiennym mostem pełne było wypoczywających wikingów. Brodaci, długowłosi mężowie budzili respekt. Zdawali się jednak być kompletnie nieprzygotowanymi na bitwę z nadciągającym wojskiem króla Harolda. Ponieważ dzień był gorący, większość wypoczywała bez pancerzy, a niektórzy wręcz z gołymi torsami. Connor nie mógł w to uwierzyć. Czy naprawdę mogli być aż tak beztroscy? Dla niego samego było to nie do pomyślenia, nawet jeśli sądzili, że armia króla jest wciąż na południu, jak mogli wykazać się taką nieodpowiedzialnością?

Były to jednak tym lepsze wieści do przekazania królowi Haraldowi. Connor uśmiechnął się.

 

***

 

Królewskie wojska nadciągnęły pod Stamford Bridge w godzinę później. I rzeczywiście zaskoczyły wikingów.

Na czele, w przedniej straży, jechało trzystu huskarlów z tarczami na plecach i mieczami przy bokach. Prowadził ich młodszy brat króla i hrabia Anglii Wschodniej, Gyrth Godwinson. Za nimi w pewnym oddaleniu jechały dalsze dwa tysiące, ubranych w kolczugi i spiczaste hełmy. Dalej jechał sam król, Harold Godwinson, mający u boku drugiego swego brata, Leofina, w otoczeniu reszty huskarlów. Na końcu maszerował fyrd, pospolite ruszenie, złożone z rozmaito uzbrojonych i ubranych „pół wojowników”, jak określali ich pogardliwie huskarlowie. Było ich sześć tysięcy.

Przednia straż wyjechała spomiędzy dwóch wzgórz. Przed nimi droga biegła w dół, ku kamiennego mostowi. Gyrth z zadowoleniem patrzył na niegotowe do walki oddziały Normanów. Dokładnie tak, jak donosili szpiedzy. Zdawał sobie jednak sprawę, że wikingów nie można lekceważyć. To było dziewięć tysięcy bitnych wojowników, zaś armia królewska nie mogła ponieść w bitwie poważnych strat, by być w stanie odeprzeć najazd Wilhelma.

 

***

 

– Stanęły tedy – opowiadał dziad – wojska króla nad Derwentem. Po drugiej stronie czekały na nich straszliwe roty dzikusów, owych Normanów, pod wodzą Haralda Srogiego. Był z nimi i Tostig, brat króla Harolda, zdrajca i banita. Nasza armia ruszyła ku mostowi… a dorzućcie do komina cny panie karczmarzu, wszak ledwo już się żarzy. A i mnie dajcież odsapnąć chwilę, zjeść trochę.

Słuchacze niecierpliwie czekali, gdy starzec pociągał solidne łyki polewki. Nim wznowił opowieść, drzwi karczmy otwarły się, a do środka wpadł podmuch lodowatego wichru. Siedzący na ławach obrócili się i zobaczyli dwójkę nowych gości, mężczyzn, wchodzących do karczmy. Obydwaj mieli na sobie podróżne stroje, ich twarze zaś były ogorzałe i wychłostane przez wiatr, obrośnięte kilkudniowym zarostem.

– Witajcie – przemówił jeden z nich, blondyn o przenikliwych, niebieskich oczach. – Karczmarzu, znajdziecie co dla nas?

– Niechybnie – skłonił się gospodarz. – Dziewka przyniesie. A tymczasem siądźcie, prosimy, z nami. Posłuchajcie historii, jaką raczy nas właśnie ów sługa boży.

Goście usiedli w kącie, w cieniu, z dala od komina i po chwili jęli w milczeniu spożywać przyniesione im jedzenie.

– Mówcież dalej – poprosiła jedna ze słuchaczek.

Dziad odstawił na stół pustą miskę, oblizał usta.

– Mieli tedy nasi ruszyć ku mostowi – podjął opowieść. – Ale niespodzianie zagrodzono im drogę.

 

***

 

– Co? – warknął Gyrth, wytężając wzrok, mimo że odległość nie była aż tak znaczna. Jego wojownicy też spoglądali z niedowierzaniem w dół, marszczyli brwi, przecierali oczy.

Na moście stał jeden człowiek.

Był wielki jak niedźwiedź, od pasa w górę nagi, jego nogi okrywały skórzane spodnie. Nie miał na sobie żadnego elementu pancerza, jedynie na jego plecach wisiała tarcza. U pasa miał miecz, zaś w dłoniach długi, duński topór. Musiał wejść na most dopiero co, jeszcze przed chwilą go tam nie było. Stał nieruchomo jak rzeźba, patrząc, zdawałoby się, prosto w oczy Anglików.

– To jest jeden człek – przerwał wreszcie ciszę William. – Tylko jeden. Ma nas zatrzymać? Jeśli my nie zajmiemy mostu, Normany zdążą sformować szyk i z zaskoczenia nici będą. Ruszajmy.

– Ruszajmy – zgodził się Gyrth. Minę miał jednak niewyraźną.

Ruszyli. Pieszo, konie zostawiwszy obok traktu. Nie w szyku, bo nie szli w bój, lecz biegiem, byle szybciej do mostu, zająć go, nie dać Normanom dosłać wsparcia dla samotnego wikinga. Gyrth biegł na czele, przed samym mostem jednak wyprzedziło go trzech wojowników.

Na własną zgubę.

Olbrzym na moście spokojnie uniósł topór i z nieprawdopodobną szybkością ugodził w głowę pierwszego Anglika. Zanim jeszcze tamten padł, pchnął drugiego w pierś, drzewcem zatrzymał cios trzeciego po czym z mocą kopnął go tak, że ów przeleciał przez barierkę i wpadł do rzeki.

To ostudziło zapał huskarlów jak kubeł zimnej wody.

Stanęli o trzy kroki przed wikingiem, osłaniając się tarczami. Gyrth w oszołomieniu patrzył na dwa leżące obok ciała, na krew, plamiącą kamienie mostu i lśniącą na ostrzu ciężkiego topora. Nikt nie kwapił się wyjść z szeregu, jako pierwszy zaatakować.

A Norman nie czekał na ich decyzję. Sam uderzył.

Jak wilk skoczył naprzód ze wzniesionym toporem. Huskarlowie pierzchnęli przed nim na boki, szyk pękł, zaś olbrzym wpadł pomiędzy nich, rozdając ciosy toporem. Hełmy pękały jak gliniane garnki, tarcze łamały się na dwoje, a on, sam jeden, półnagi, z bronią jedynie w ręku, wirował pomiędzy Anglikami, zabijając. Był jak sztorm na morzu, niszczący ogromne i niepokonane okręty. Był jak niedźwiedź pośród sfory psów, żaden cios, żadne kły się go nie imały. Przy Gyrthu wytrwało jedynie kilku najdzielniejszych wojowników, osłonili go tarczami, pomogli się wycofać. Reszta huskarlów uciekła w znacznie większym pośpiechu, najpierw na przedmoście, potem na trakt. I dalej, w górę, z powrotem ku wzgórzom i nadciągającej armii królewskiej.

 

***

 

– Walczył ponoć jak sam diabeł. – Głos dziada rozchodził się po karczmie, wirował pod sklepieniem jak dym, hipnotyzował słuchaczy, łowiących z otwartymi ustami każde słowo. – W samym tylko pierwszym starciu położył dziesięciu naszych żołnierzy, nim zdołali się cofnąć. Jego samego ponoć żadna broń nie mogła zranić, mimo iż był bez zbroi. Nikt nie zdołał go nawet drasnąć. Był jak niedźwiedź.

 

***

 

Harold Godwinson wysłuchał relacji swego brata ze zmarszczonymi brwiami. W innej sytuacji nie uwierzyłby, teraz jednak, gdy widział przerażone oczy swych elitarnych gwardzistów, ludzi nie znających strachu, gdy mógł zobaczyć owego wikinga, stojącego na moście w otoczeniu trupów, nie było jak nie wierzyć.

– To jest jeden człowiek – powiedział porywczo Leofin. Gyrth zmierzył go wzrokiem.

– Jeden z moich ludzi też tak twierdził – odparł przeciągle. – A teraz leży tam, o, z rozwaloną na dwie części głową. Nie wiem kim jest ten Norman, może to sam Hardrada, ale zwykły człowiek to nie jest z pewnością.

– I co? – spytał ironicznie król. – Co radzicie, panowie? Cofnąć armię przed jednym wikingiem? Choćby był i samym Odynem z ich legend, my musimy przejść na tamten brzeg, i to zanim Normanowie zdążą sformować szyk.

– Ja pójdę – zgłosił się pochodzący z Londynu Evan, przywódca osobistej gwardii króla. – My zdołamy się przebić, zająć most.

– Idź – zgodził się Harold.

 

***

 

– Temu atakowi – mówił sennie dziad – nie zdołał się już wielki Norman przeciwstawić. Wyczerpała się siła piekielna, wzmacniająca jego ramię, padł pod ciosami naszych dzielnych żołnierzy. Owi zaś zepchnęli jego zewłok do rzeki, po czym…

– Nie tak to było.

Słuchacze drgnęli, brutalnie wyrwani z opowieści. Obrócili się. Ów jasnowłosy i niebieskooki mężczyzna z kąta teraz stał, wpatrując się w dziada, jakby chcąc powstrzymać tok jego mowy.

– Może tak i mówią wasze podania – rzekł – nasze jednak opowiadają zgoła co innego.

Dziad zmierzył go wzrokiem.

– Może – przyznał niechętnie. – Ale to przecież nieistotne. Potem zaś…

– Nie, niech opowie – poprosiła młoda dziewczyna.

Blondyn podszedł do komina i usiadł obok Jacoba.

– Prawdą jest – zaczął – że wówczas  do ataku ruszyli wasi elitarni wojownicy, gwardia króla. Szli naprzód w pięknym, karnym szyku…

 

***

 

Huskarlowie szli naprzód w pięknym, karnym szyku. Ponad tarczami widać było jedynie ich głowy w hełmach, pomiędzy nimi sterczały ostrza włóczni i mieczy. Krok za krokiem zbliżali się do rzeki. Na drugim brzegu trwała bieganina, część wikingów w pośpiechu zakładała pancerze, część chyba dopiero po nie pobiegła. Jedynie nieliczni stali już w linii.

A pomiędzy obydwoma brzegami, na kamiennym moście, wielki Norman stał wsparty na toporze, nieruchomo, patrząc na zbliżających się Anglików.

W końcu weszli na przedmoście, a potem na most. Evan gestem nakazał wojownikom otoczyć wikinga półkolem. Huskarlowie ruszyli na boki, obok barierek, wciąż osłaniając się tarczami. Wiedzieli już, do czego ich przeciwnik jest zdolny, spodziewali się ataku.

Nie spodziewali się tego, co nastąpiło.

Upuszczony topór z brzękiem wylądował na kamieniach mostu. Nim ktokolwiek zdołał cokolwiek zrobić, Norman opadł na czworaki. Mięśnie na jego plecach zafalowały, jakby się wzdymając, powiększając. Skórzane spodnie pękły, sprzączka od pasa rozerwała się z trzaskiem. Z gardła wikinga dobiegł przerażający, nieludzki warkot. Jego grzbiet pokrył się nagle gęstwiną stalowoczarnych włosów, twarz wydłużyła się, przeobrażając w pysk.

A potem osłupiałych huskarlów zaatakował niedźwiedź.

Jednym machnięciem łapy posłał trzech wojowników z pierwszego szeregu, w tym Evana, na ziemię. Złapał w szczęki próbującego go atakować czwartego, rzucił nim w tłum, obalając następnych kilku. Ktoś cisnął w niego toporem, ale ostrze nieszkodliwie odbiło się od futra. Śmiałek zapłacił za swój czyn, niedźwiedź uderzył go upazurzoną łapą, wojownik poleciał w tył jak słomiana kukła i z pluskiem znikł w rzece.

Huskarlowie, przyznać im trzeba, opanowali się szybko. Nie uciekli, nie mieli zresztą jak, od tyłu pchani przez towarzyszy, sformowali na powrót szyk i ruszyli przez most w kierunku warczącego niedźwiedzia. Zwierzę skoczyło na nich, a wtedy odskoczyli na boki, przepuszczając go, a gdy znalazł się między nimi, zaczęli uderzać wszystkim co mieli. Włóczniami, mieczami, toporami, tarczami.

 

***

 

– To przecież niemożliwe – przerwał w końcu ciszę piekarz z pobliskiej wsi, pucołowaty i sympatyczny grubasek. – Człek w niedźwiedzia…to wbrew prawom bożym.

– Rzekłem – odparł gniewnie blondyn – jak było. Tamtego dnia berserka, człowieka w zwierzę się zmieniającego, widziano po raz ostatni. Żyli oni w sagach, ale mówią, że później zostali wyklęci. A tamtego dnia… Jego walkę widziały tysiące naszych wojowników, niektórzy z nich przeżyli potem bitwę i wrócili do kraju. Opowieść o jego odwadze szybko stała się znana, ponoć bez niego wasze wojska rozgromiłyby żołnierzy Hardrady niemal bez walki. A tak zadaliśmy wam duże straty, dlatego to potem pod Hastings Harold Godwinson poniósł klęskę, a na tron wstąpił Wilhelm, obecnie panujący w Anglii. Ów berserk zmienił więc losy waszego kraju.

Nikt się nie odezwał.

 

***

 

Król patrzył w milczeniu, jak wojownicy spychają ogromne, stalowoczarne cielsko z mostu. Niemal całą budowlę pokrywały krew, trupy i rozrzucona broń. Był to obraz jak po starciu dwu dużych oddziałów, a przecież wiking był sam.

– Ilu? – spytał wreszcie władca.

– Cztery dziesiątki – odparł Evan. Przeżył cios łapą, pierś miał naznaczoną długimi, czerwonymi pręgami, oddychał z trudem, leżał na noszach, mógł jednak mówić, a ponieważ zachował przytomność, nie zgodził się oddać komendy nad oddziałem.

– Cztery dziesiątki – powtórzył cicho Harold. Czterdziestu poległych wojowników, a byłoby ich o wiele więcej, gdyby nie podstęp. Po pewnym czasie wiking zmienił się znów w człowieka, najprawdopodobniej przez zmęczenie nie był w stanie utrzymywać zwierzęcej postaci zbyt długo. Wówczas jeden z wojowników zakradł się pod most, przepłynął rzekę i od tyłu zadał Normanowi cios włócznią. Raniony wiking zdołał jeszcze na powrót zmienić się w niedźwiedzia, ale wówczas padł martwy na most.

 

***

 

            Król machnął buławą. Oddziały ruszyły

 

Jeśli spodobało ci się to opowiadanie, możesz przeczytać także inne o podobnej tematyce tutaj

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Informacje zwrotne
Zobacz wszystkie komentarze
0
Jeśli podoba ci się ten tekst, zostaw komentarz!x
()
x